niedziela, 29 listopada 2015

KURCZAK MIODOWO - MUSZTARDOWY - ŁATWY PRZEPIS

Cześć!
Dzisiaj podzielę się z Wami przepisem na kurczaka w sosie miodowo - musztardowym. Jest bardzo prosty zmodyfikowany przeze mnie. Przyrządzony w ten sposób kurczak jest smaczny, nietłusty i jest świetną odskocznią od oklepanych schabowych czy kurczaka z rożna :)

Na wstępie zaznaczam, że nie jestem najlepszą kucharką, dlatego wszystko co przyrządzam jest proste, szybko się to wykonuje. Nie używam wyszukanych przypraw (bo nie umiem doprawiać), smaki testuję na sobie i swoim chłopaku. Jestem również ograniczona w liczbie naczyń - mam niedużą kuchnię a w niej raptem kilka najpotrzebniejszych garnków, patelni. Narazie nie potrzebuję więcej :)

Potrzebne naczynia
- naczynie żaroodporne - niezależnie od tego jakie mięso będziecie chcieli przyrządzić, przyda się głębokie, szklane naczynie żaroodporne. Przykrywka nie jest wymagana, ale przydaje się bo pierwsze kilkanaście minut pieczenia powinno odbywać się pod przykryciem.
- duża miska - potrzebna do zamarynowania kurczaka
- patelnia - do smażenia cebulki
- deska do krojenia, noże i inne sztućce

Lista składników
- piersi kurczaka (albo udka bądź skrzydełka)
- miód, najlepiej naturalny
- musztarda francuska (albo inna gruboziarnista)
- musztarda stołowa (albo Dijon bądź Sarepska)
- olej (najzwyklejszy, rzepakowy albo słonecznikowy)
- mielona papryka słodka (chodzi o przyprawę)
- cebula
- sól, pieprz

Wykonanie
1. Najpierw myjemy kurczaka, oczyszczamy go z wszystkich żyłek i zbędnych ścięgien (mowa o piersi kurczaka, bo jej używam najczęściej). Dzielimy na mniejsze kawałki, zależnie od gustu. Nacinamy od góry tak, jak nacina się kiełbaskę na grilla. Po co? W ten sposób kurczak zamarynuje się także "od środka" :)

2. W osobnej misce robimy marynatę. Ja zawsze wykonuję ją "na oko", czyli nigdy nie dodaję określonej ilości łyżek miodu i musztardy. Zasada jest jedna: musztardy gruboziarnistej powinno być mniej więcej tyle samo co miodu, a ilość musztardy stołowej ma być niezbyt duża. Najlepiej co chwilę próbować mieszanki. Jeżeli lubicie mocno musztardowy smak, to wiadomo, że miodu dodacie mniej. I na odwrót.
Gdy obie musztardy i miód będą już wymieszane, trzeba dodać łyżkę oleju. Nie zawsze to robię, bo olej sprawia, że marynata robi się tłustsza i nabiera rzadszej konsystencji. Dlatego można ten krok pominąć.
Do wymieszanych musztard, miodu i opcjonalnie oleju dodajemy odrobinę słodkiej papryki. Ilość zależy od gustu, również i ten krok można pominąć :)
Na koniec, jeśli to konieczne, doprawiamy solą i pieprzem.

3. Przygotowanego wcześniej kurczaka wkładamy do miski z marynatą. Polewamy mięso tak, by sos pokrył każdą jego część. W zasadzie mięso powinno pływać w marynacie bowiem im więcej sosu tym lepiej :)
Miskę z mięsem w marynacie wstawiamy do lodówki, najlepiej na kilka godzin. Gdzieś przeczytałam, że wystarczy godzina, jednak ja zawsze zostawiam mięso na 3-4.

4. W międzyczasie (oczywiście nie od razu po wstawieniu mięsa do lodówki :) ) kroimy cebulę w piórka. Ile potrzebujemy? Tyle, by po podsmażeniu cebula przykryła całkowicie dno żaroodpornego naczynia. I ma stanowić dosyć grubą warstewkę. Dzięki temu kurczak nie przylgnie do szkła i będzie można łatwo je później wyjąć.
Pokrojoną cebulkę wrzucamy na patelnię (można smażyć na oleju), gdy się zeszkli solimy odrobinkę i posypujemy słodką papryką (wg gustu). Cebulka nie może całkowicie się usmażyć, ma się tylko lekko zarumienić.
Gdy proces smażenia dobiegnie końca, przelewamy zawartość patelni do głębokiego naczynia żaroodpornego i wygładzamy cebulkę tak, by przykryła spód naczynia.
Tak usmażoną cebulę spokojnie możemy zostawić, bo nie mam znaczenia czy wystygnie czy nie.

5. Po kilku godzinach wyjmujemy kurczaka z lodówki. Ostrożnie przekładamy każdą pierś na spód naczynia żaroodpornego, na cebulkę i polewamy marynatą w której wcześniej leżała.
Gdy już całe mięso znajdzie się w szklanym naczyniu, polewamy je marynatą która została w misce. Im jej więcej, tym lepiej bo w trakcie pieczenia zmieni się ona w słodki miodowo-musztardowy sos :)

6. Naczynie z mięsem w marynacie i cebulką wstawiamy do piekarnika nagrzanego na ok. 180-200 stopni. Ja wybieram zawsze niższą temperaturę bo wolę by mięso piekło się dłużej ale za to nie spaliło się na wiór.
Przez pierwsze 15-20 minut naczynie żaroodporne powinno być przykryte, bo pierwsze minuty pieczenia to tak naprawdę duszenie mięsa w sosie. Po upływie tego czasu można przykrywkę zdjąć, zmniejszając przy tym temperaturę o kilka stopni (np. z 200 na 180).
Czas smażenia to ok. godzina. Ciężko to dokładnie określić, bo mięsa są różne. Zdarzyło się raz, że pierś piekłam przez godzinę, a innym razem prawie półtorej. Trzeba po prostu zerkać co jakiś czas i jeżeli z wierzchu mięso jest już przypieczone (nie spalone!) to można polać je ostrożnie sosem i zostawić jeszcze na kilka chwil.
Po upływie godzinki wyjmujemy naczynie z piekarnika. Na tym etapie ja zawsze odkrawam odrobinę i próbuję celem sprawdzenia czy nie jest surowe w środku. Jeżeli tak, to czeka je jeszcze kilka minut odsiadki w piecu :)

7. Gdy stwierdzimy, że mięso się upiekło, ostrożnie przekładamy piersi na talerze zbierając przy okazji cebulkę ze spodu naczynia. Polewamy sosem.
W ten sposób przygotowane mięso można podawać z ryżem (najlepsza wg mnie opcja), kaszą, kuskusem, frytkami... nawet z ziemniakami, chociaż ja nie preferuję tej ostatniej opcji bo nie lubię mieszać słodkiego smaku sosu miodowo-musztardowego z mdłym i maślanym smakiem ziemniaków.
Oczywiście wszystko zależy od gustu :)

I to wszystko w temacie kurczaka miodowo-musztardowego. Jak sami widzicie, przepis nie jest specjalnie skomplikowany, powiedziałabym też, że niezbyt drogi :) Na pewno nie rujnuje studenckiego budżetu :)
Danie to jest świetną opcją na spotkania z przyjaciółmi, z rodziną, romantyczny obiad z drugą połówką... czy nawet na zaimponowanie teściowej!

Pozostaje mi więc życzyć powodzenia w kuchni i smacznego!

środa, 25 listopada 2015

GREEN PHARMACY, PŁYN MICELARNY - MOJA OPINIA




Cześć! 
Dzisiejszy drugi post będzie dotyczył płynu micelarnego 3w1 Green Pharmacy. Myślę, że każda kobieta zna ten produkt przynajmniej z widzenia, bowiem nie jest czymś rzadkim i pojawia się w większości drogerii.

Dlaczego skusiłam się na ten produkt?
Dlatego, że akurat był na promocji. O firmie słyszałam już wcześniej, jednak nie mogę powiedzieć bym była nią jakoś specjalnie zafascynowana. I nie nastawiałam się na kupno któregoś z kosmetyków.
Robiąc zakupy w drogerii Natura, pani przy kasie zaproponowała mi ów płyn micelarny zachwalając go przy okazji, że naturalny, popularny i niedrogi. No to wzięłam.

Pierwsze wrażenie?
Plastikowa butelka sporych rozmiarów (500 ml) z ładną kwiecistą etykietką (ja miałam wersję z rumiankiem). Od razu rzucił mi się w oczy napis: "0% parabens, soaps, artificial colouring, fragrances". Okej, zapowiada się fajnie, co nie? Nie ma aż tylu chemikaliów co większość płynów na rynku. Dodatkowo testowany dermatologicznie, ma naturalne pH, ekstrakt z rumianku, pantenol... No nic tylko brać i zlewać nim twarz! :)

Skład... nie najgorszy
Na etykietce malutkim druczkiem widnieje: Aqua, Glycerin, Sodium Cocoamphoacetate, Polysorbate-20, Maltooligosyl Glucoside/Hydrogenated Starch Hydrolisate, Propylene Glycol, Chamomilla Recutita Flower Extract, Panthenol, Citric Acid, Tetrasodium EDTA, DMDM Hydantoin, Iodopropynyl Butylcarbamate.

Nic wam to nie mówi? Ważne, że na pierwszym miejscu jest woda (alkohol dłużej stosowany może podrażniać), jest też gliceryna, wspomniany na przodzie etykiety rumianek, pantenol, dodatkowo kwas cytrynowy... Nie jest źle. Według mnie im mniej składników, tym lepiej :)


Opis używania i opinia
Użyłam go zaraz po przyjściu do domu, bo nie lubię "siedzieć w makijażu" do późnej nocy, a wtedy nigdzie już nie wychodziłam.
Pierwsze co mnie zdziwiło to zapach. Producent zapewnia, że go nie ma, a tu zaskok bo jest. Delikatny, ale jest. Pachnie jak... No właśnie. Nie da się tego opisać. Pachnie dziwnie, troszkę jak plastik. Ale to moje odczucie, każdy pewnie ma inne.
No dobrze, zapach da się wytrzymać, nie przeszkadza, mimo, że poczułam się wtedy odrobinę oszukana. Ale tylko odrobinę! :)
Pierwsze użycie nie był dla mnie zbyt fortunne. Kosmetyk ten jest tłusty, dla mnie za tłusty, przez co nie do końca zmył mój makijaż (nie maluję się mocno!). Dodatkowo też zaczął się dziwnie pienić. Plusem było to, że skóra mojej twarzy wydała mi się oddychać bardziej niż po użyciu płynów innych marek. Nie piekła, nie ściągała się (mówię o uczuciu ściągania)... Była po prostu świeża i sprawiała wrażenie czystej, mimo, że moim zdaniem make up nie został do końca zmyty.
Przekonałam się o tym rano gdy w lustrze zobaczyłam upiora z wielkimi sińcami pod oczami. Szybko okazało się, że to tusz którego nie zmył nowy płyn micelarny.

Drugie podejście i kolejne były już lepsze, nauczyłam się go stosować i makijaż schodził prawie całkowicie. Jedyne co to ta tłustość i piana... No i nie zauważyłam większej poprawy w stanie skóry. A szkoda bo myślałam, że skoro mam płyn bez zbędnej chemii, to poprawi mi to skórę.
Płyn jest bardzo wydajny. Lałam na waciki sporo, mimo to baaardzo wolno go ubywało. Był to spory plus, ale po jakimś czasie poczułam, że czas spróbować czegoś nowego i wtedy jego powolne ubywanie było dosyć męczące :)

Podsumowanie:
Plusy: niska cena, wydajność, fajny skład
Minusy: tłusty, dziwnie pachnie, pieni się

Czyli tak naprawdę wychodzimy na zero :) 
Czy mogę go polecić? Tak, chociaż nie wszystkim wyda się tak dobry. Z drugiej strony z pewnością znajdą się wielbiciele, opinie są tak różne jak typy skóry :)
Płyn micelarny 3w1 Green Pharmacy na pewno jest dobrą odskocznią od toników zawierających alkohol lub tych których skład mieści się na stronie A4.

Czy kupię ponownie? Pewnie tak, podobał mi się efekt świeżej skóry :)

A Wy? Miałyście ten produkt? Co o nim sądzicie?

PROLOG, CZYLI PIERWSZY POST

Cześć! Witam na blogu Notatki Nelki!
Z racji, że jest to pierwszy post, postanowiłam napisać w nim kilka słów o samym blogu. 

Wcześniej miałam kilka blogów, ale porzucałam je szybko (a to z racji matury, potem studiów, licencjatu...). Ten chcę zostawić na dłużej :)
Dlaczego zdecydowałam się pisać? Z bardzo prostego powodu. Otóż jak człowiek nie pisze, ręcznie czy na komputerze to nagle ogranicza się jego zasób słów. Mówię poważnie! Zauważyłam to po sobie, bo odkąd zajęłam się pracą naukową zaczęłam używać żargonu naukowego. Ludzie zaczęli odbierać mnie jako osobę przemądrzałą, sztywną. A wcale taka nie jestem.
Blog jest więc moją odskocznią od tego czym zajmuję się na co dzień.

Dodatkowo, chciałabym się na nim dzielić swoimi przemyśleniami, spostrzeżeniami, opiniami, pomysłami... Słowem: prawie wszystkim :)
Z wykształcenia jestem historykiem, więc nie zabraknie historycznych ciekawostek (bo są one ciekawsze niż oklepane fakty wbijane nam do głów w szkołach).

Blog jest jeszcze w budowie, dlatego musicie mi kilka rzeczy wybaczyć. Człowiek uczy się na błędach, prawda? :)
Jeżeli ktoś ma jakieś zastrzeżenia, rady i pomysły to proszę pisać bez skrępowania - wszystkie sugestie rozpatrzę.

To samo tyczy się pomysłów na posty. Jeżeli chcecie mnie o coś zapytać, walcie śmiało. Od razu zaznaczam, że nie robię zadań domowych! Wszelkie prośby o napisanie referatu też będą ignorowane.
Zakładam, że jesteśmy wszyscy fair wobec siebie, a ja nie mam ani czasu ani ochoty odwalać za kogoś brudną robotę.

Na blogu pojawią się też recenzje produktów które używam na co dzień. Opinie te są oczywiście subiektywne (bo moje), przez nikogo nie są narzucane i co więcej nikt mi za nie nie płaci. Chcę po prostu podzielić się zdaniem z innymi :)

Co jakiś czas będę też wrzucać posty dotyczące mnie i mojego życia, tak, byście przynajmniej pobieżnie dowiedzieli się z kim macie do czynienia.

Podsumowując, będzie to blog prawie o wszystkim :) Kosmetyki, produkty użytku codziennego, przemyślenia, moda... W grę absolutnie nie wchodzi polityka i religia. Są to sprawy prywatne i nie mnie je komentować.

Zapraszam do lektury! :)